Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   137   —

ciby konie z głodu pozdychały, wrota mi otwarto nie pytając. Widzicie, żem ani uszedł ani się skrył.
Kietlicz śmiałością tą zmięszany, zżymając się, burcząc, rzucając pono nie wiedział, co pocznie, aż Jaśko Bogorja ufając w swój ród i znaczenie — krzyknął.
— Znacie mnie, miłościwy panie, otóż ja za niego stawię porękę. Jeźli zawinił w czém, toć go sądzić. Stawi się na sąd i ja z nim i niemało innych przyjaciół, bo on i ja ich mamy. Czego więcéj możecie chcieć? Przecie o gardło nie idzie!
— A kto wam rzekł, że nie o gardło? — rozśmiał się dziko Kietlicz, albo to trzeba zabić lub gwałt zadać, by być karanym na gardle, a no ten — wskazał na Stacha — porwał się na mnie!
— Nieprawda — odezwał się Bogorja porywczo — wyście się pierwsi na niego porwali!
— Ja! alem ja tam książęcą ręką był! co wy się ze mną mierzyć będziecie! — zawołał z gniewem Kietlicz.
— No, to niechaj książe sądzi, czy tam ręka jego była prawa — odparł Bogorja. — Do sądu ja go sam dostawię i dziesięciu ziemian, jeźli potrzeba!
Kietliczowi brwi się strasznie ściągnęły, wąsa zakąsywał jak gdy złym był nad miarę. Sąd ten i sprawa licha warta, były mu teraz nie na rękę, aby ziemian bez potrzeby nie drażnić, ale od poczętego cofać się nie było sposobu.