Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   132   —

się. — Czasu swego byłem u niego na dworze, a choć zdala stałem od osoby pańskiéj, toć się zdaleka często lepiéj widzi niż zbliska, gdy oczy są olśnione. Znam go sam przez się i przez ludzi. Zresztą, miłościwi panowie, mało to, że ja go znam, mnie się zda, że go wszyscy znają.
Z całego potomstwa Krzywousta, nie było nad ich dwu najmłodszych, jak perły w koronie, siedzieli oni w rodzie swym; nieboszczyk Henryk złota dusza, rycerz pobożny, który się w ojca wdał, ano mu Bóg długiego nie użyczył żywota, i oto ten nasz Kaźmierz, co bezdomnym był, jak sierota się tułał, w niewolę był oddany przez braci, a wyszedł z niéj i z rąk niemców, jak złoto z ognia.
Dość powiedzieć, że go nieboszczyk Henryk kochał, to starczy za wiele pochwał, a przyszłoby go zalecać, niewiedzieć od czego poczynać, na czém kończyć.
Teraz tylko dodam, że co mówię, z niczyjéj naprawy nie jest, ale z własnego serca.
— O! o! — przerwał Cholewa — coś boście się wy w nim do zbytku może rozmiłowali.
— Ja? — odparł Stach — miły panie, jednego nie ma, coby znając go nie miłował!
W tém Leliwa milczący dotąd, ozwał się kręcąc wąsa.
— Prawda święta, że pan miły, dobry, sprawiedliwy i pobożny, a no tak to dobry pan jest