Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

We wrotach kazaliśmy otwierać, otwarto, my w konie i ot, zbiegłem tu do łaski waszéj.
Poczęli się śmiać.
— Dobrześ uczynił.
— Byle w pogoń nie puścili się — zawołał któryś.
— To się na strych schowa albo do szopy — odparł Bogorja — Kietlicz tu pomiędzy nas nie wlezie, nie byłby bezpieczny od kułaków! ma on węch, tam gdzie oberwać można, drugich posyła.
Mówili jeszcze, gdy w uliczce tentent posłyszano — wszyscy zaczęli wołać — ot i pogoń macie! Bogorja z Leszczycem zabrali Stacha do komory — zniknął.
Inni oknami poczęli wyglądać poświstując.
Dnieć już poczynało, choć słabo, w uliczce postrzegli konno jadącego jednookiego Berezę, który z kilką pachołkami za sobą przybywał. Stanął przed dworkiem, ale postrzegłszy gromadę wielką ziemian, nie śmiał iść między nich, a w początku i pytać nie chciał. Oglądał się do koła; potém obrócił się do czeladzi przy koniach stojącéj.
— Nie jechał kto tędy?
Czeladź zmilczała, ale z okien podweseleni krzyczeć zaczęli.
— A no! jechał na srokatym koniu mnich z dziewczyną! Czy tych szukacie?
Drugi poddał.