Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

sze wybuchy się uśmierzyły i pojedyńcze głosy wyraźniéj występować zaczęły.
Widoczném było że się tu jakieś narady odbywały, z których wielkiéj nie czyniono tajemnicy, mając do koła rozstawioną czeladź i nie obawiając się podsłuchania.
Z urywanych słów dorozumiał się Stach łatwo iż tu jacyś ziemianie zebrani być musieli. — Ten i ów występował z narzekaniem na złe czasy, z tém, że nigdy jeszcze tak ciężko żyć nie bywało.
Gdy Stach zatrzymał się, Żegieć, który powodzeniem był rozochocony i śmielszy, nie pytając pana z konia się zaraz zsunął, dał go trzymać jednemu z czeladzi i pieszo pod płotem przysunął się do śpiącéj i spoczywającéj służby, porozkładanéj na ziemi przy koniach i wozach. — Niektórzy gwarzyli i zabawiali się. Zobaczywszy Żegcia przekradającego się Stach już pewny że mu języka przyniesie, sam się zatrzymał nie idąc daléj.
Jakoż nie wyszło i trzech pacierzy gdy już Żegieć raźno ku panu przyskoczył, spiął się doń i zawołał.
— E! dobra nasza! toćto wszystko swoi! Miłościwy pan znasz dobrze Jaśka Bogorję — onci tu téż jest... Pachołka jego Maćka widziałem pod płotem, chrapiącego... On sam jakom żyw. Tylko się wam między nich dostać, a tu już bezpieczno, ci nas nie wydadzą!