Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

— Miłościwy panie, — począł kręcąc głową i uśmiechając się — ja to tam chłopisko jestem i rozumu mam nie wiele, ino to wiem że jak stado zdziczeje, a zechce je człek wziąć znowu pod bicz, nie od cieląt i krów poczynać musi, a od byków co idą przodem. Za temi trzoda pociągnie.
Kietlicz odwrócił się ku niemu zdziwiony, rozśmiał się na całe gardło, ale nie odpowiedział nic.
Noc tymczasem nadchodziła, piękna, gwiaździsta, spokojna noc wiosenna. Na ciemném tle niebios zdala zarysowała się czarno góra na któréj stał gród, wież parę i kościelne krzyże. Dołem miasto ukryte w drzewach i ogrodach całe tonęło w gęstym mroku, tylko gdzieniegdzie w pośród cieni, czerwone, jak gwiazdki zakopcone przyświecały domostw okienka. Chłodem wieczornym wiało od rzeki i doliny. Wesołość dawna zupełnie jadących opuściła, gromadka skupiona postępowała w milczeniu, kiedy niekiedy tylko z wozów na których więźniowie leżeli jęk lub westchnienie słyszeć się dawało, skrzypienie kół i wymierzony chód koni.
Stach jechał zadumany, nie bardzo strwożony, rozpatrując się swobodnie po okolicy i więcéj zdając śledzić co go otaczało, niżeli się zajmować sobą.
Gdy uwaga straży odwróconą była od nich, albo głośniéjsza rozmowa jéj dozwoliła, pochylał