Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

i ucha — tak umiał zadawać, że każdy się splątać musiał, gdy się nań raz usiedli.
Wśród gościńca obskakiwano pola do koła, przejeżdżających, zahukiwano, badano, targano i mało komu się udało wykłamać i wydobyć z rąk napastliwych. Nim do Krakowa się zbliżyli nabranych ludzi narosło, wozy się wszelkie zdobyczą powyścielały do góry a dobra myśl taka była u wszystkich, że gdyby nie Kietlicz, gromadaby jak łotrzyki puściła się pewno na dwory.
Już się do grodu zbliżali, gdy na gościńcu od Krakowa, pokazał się orszak znaczny zwolna się ku nim posuwający.
Zdala widać było nielada pański dwór, i Kietlicz który przodem jechał wziąwszy się w boki a wzroku nie miał zamąconego, bo od innych był trzeźwiéjszy, niespokojnie się jakoś na ludzi swoich obejrzał. Na razie dał znak pewien, który oni zaraz zrozumieli. Wnet do koła się ścisnęła jazda i obstąpiła wozy aby ich i jeńców jak najmniéj widać było.
Staszka téż z końmi jego pchnięto gwałtownie w środek taboru i ukryto. Ciszéj stało się w gromadzie, wrzaski ustawać zaczęły, rozpasana swawola przycichła.
Bereza, który jednym swoim okiem lepiéj widział niż drudzy dwoma, pomrukiwał sam do siebie.
— E! e! wojewoda, daj go katu! Dość że my go zawsze gdzieś spotkać musiemy.