Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   78   —

jącą, tak że ona gniew w nim jeszcze rozżarzać musiała.
Zdawał się mówić mu oczyma.
— A no, a no, pozwól sobie, nic nie kosztuje, pleć!
Scibor leżący na swém posłaniu, ręką głowę podparłszy zadumał się, twarz jego bladła, czoło się zasnuwało marszczkami.
Kietlicz kubek po kubku wychylał, nie pytając ni dziękując, wreszcie chléb łamać począł i reszty mięsa z misy wyciągać, nie troszcząc się o gospodarza.
Stara gospodyni, która na to z za drzwi otwartych ciągle patrzała, położyła temu koniec śmiało do izby wszedłszyi zabierając z przed siedzącego dzbanek, kubki i misy.
Nikt się do niego nie odezwał, nikt go przebłagać nie myślał, więc coraz mocniéj sierdził.
— Ufajcie w to, żeście Kaźmierzowi! — począł rychocząc ze złością po chwili. — No to się jemu poskarżcie! Niechaj probuje zadrzéć się z naszym panem. A no? może mybyśmy temu i radzi byli.
Dosyć już tego ziemiańskiego i książęcego gospodarstwa, czas na inne. My wam pokażemy co ład, co zakon i co kaźnia!
Znów tedy pięść z biczyskiem do góry podniósłszy na Scibora patrzał uparcie, który milczał, to na Stacha stojącego z miną drwiącą...