Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

Łatwo więc było odgadnąć, że przyczyna wrzawy z zewnątrz pochodzić musiała.
— A kież tam licho kaszy jakiéjś nawarzyło? — odezwał się z prosta Scibor do córki. — Co się tam za łby biorą, czy co?
Ruszyła Jagna ramionami i chciała już wstawać, iść, ale gość się zerwał z ławy prędko aby ją wyręczyć.
— Jeśli mi dozwolicie, pójdę się dowiem — rzekł, patrząc na Scibora.
Nikt nie bronił, skoczył więc za próg Stach, i słychać było, jak kilka słów zamieniwszy na podsieniu z ludźmi, pobiegł ku wałom i bramie.
Dosyć obojętna, zadumana Jagna podparłszy się na stole, na ojca patrzała, który brwi zmarszczył i ku oknu wyzierał.
— Cóż Stach, — rzekł potém do córki — nie tak ci coś krzyw jak zrazu był? — I rozśmiał się Scibor do niej. — Chłopak przystojny, i zaprawdę, choć zawinił raz, szkoda by go było ćwiertować.
Jagna wzgardliwie wykrzywiła usta i krótko zbyła ojca.
— Juści gościa trzeba przyjąć, choć pewniebym innego wolała, bo nie mogę patrzeć na tę rękę, co się na pana targnęła.
Scibor zmilczał, przysłuchiwali się znowu, gdy weszła stara mamka Jagny i w progu stanęła. Ku niéj się dziewczę zwróciło.