Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   23   —

bita, niema, jakby wszystkie szczęścia wczoraj wypiła do dna, a na dziś jéj i kropli nie pozostało.
Takich dni czasem siadywała na kamieniu u dworca, nie słysząc nic i nie widząc, albo gnała z koniem w lasy, póki się w śmierć nie umęczyła i nie powróciła bez tchu, bez mowy, aby ledz bezduszną na pościeli i snem żelaznym spać potém dzień i noc. Ojciec wówczas czuwał nad nią i płakał.
Z gachami co się swatali dużo biedy bywało. W początkach ją oni gniewali, zamykała się od nich, dąsała, nie jednemu takiego coś rzekła że z gniewem precz odjechał, zemstę poprzysięgając. Niektórzy się kusili gwałtem ją porwać, ale dwu to na złe wyszło, bo jednego z łuku postrzeliła, drugiego ludzie jej brzydko stłukli. Inni się już nie posuwali, odstręczeni tą nauką.
Niektórzy przyjeżdżali z podarkami, nawiedzając starca a dziewce starając przypodobać. Więc gdy się z zalotami oswoiła, odprawiała je różnie, szydersko, czasem pogardliwie, niekiedy litośnie i bez gniewu, a z grochowinami. Żaden jej do smaku nie był, choć drudzy się układali.
— Ino mnie weź! — położywszy sierść gładko. Ona zawsze się w nich jeżów i kolców domyślała. Ci co poszli precz odprawieni, z gniewu potém wymyślali na nią, że „nawiedzoną“ była, drudzy że coś miała w myśli i sercu tak podłego