Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 259.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   255   —

cuchów i złota. Zdobiły ją klejnoty uwydatniając kształty, które znikały we mroku.
Z niespokojną ciekawością wpatrywał się w nią Kaźmierz, gdy wdowa naprzód do kolan mu się pochyliła, potem chwyciwszy za rękę, gorące do niéj przyłożyła usta. Tym pocałunkiem namiętnością zatrutym jakby chciała przelać w niego gorączkę swoją, zmięszała księcia, który napróżno dłoń jéj wyrwać usiłował.
Wlepiła w niego błagające oczy.
— Miłościwy książe, ojcze, ratuj mnie sierotę, wdowę — poczęła pół głosem by niebyć podsłuchaną — cała ci się w opiekę oddaję. Bracia potwarzami mnie obrzuciwszy, czyhają na życie! Broń mnie panie! od ich napaści z domu uchodzić musiałam.
To mówiąc powtórnie rękę jego chwyciła, i zręcznym ruchem zbliżyła się ku niemu.
Ta postać piękna, przypominająca mu drugą, ukochaną, podobną do téj a różną, tak dziwne wrażenie uczyniła na księciu iż długo stał niemy niemogąc przemówić słowa. Czuł że mogła urokiem jakimś pociągnąć go ku sobie. Obawiał się zdradzić głosem, wyrazem.
— Tyś pan dobry, miłosierny, litościw, — mówiła Dorota — wydziedziczonéj, spotwarzonéj, odrzuconéj nie odepchniesz! Szłam do ciebie panie z ufnością jak do Boga! Złożyła ręce przed nim.