Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 250.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

Zbladły Kaźmierz rzucił się na krzesło.
W tém wbiegł rozpromieniony Goworek i całując księcia po rękach, wołać począł.
— Na kiedy książe konie mieć każesz gotowe?
Książe pomyślał chwilę.
— Choćby jutro, jadę — ale nie więcéj jak w pięćdziesiąt.
— Kilkaset jest ich na zamku i w mieście — rzekł Goworek.
— Niech idą gdzie chcą, rozjadą się, stoją i czekają, z większą siłą ja nie ruszę. Rzekłem i uczynię jakom rzekł.
Goworek głowę skłonił i wyszedł.
W wielkiéj izbie zebrani już się zwycięztwem cieszyli, Biskupa twarz się uśmiechała, Wojewoda był wesół, ziemianie się ściskali.
— Z niewoli nas wybawił, — wołano — zbawcą jest naszym.
Gedko jednak zawczesnéj radości nakazał milczenie ostrożne.
— Nie trzeba nalegać nań, straszyć go, niech jedzie w pięćdziesiąt koni, choćby z dziesiątkiem tylko, my tam będziem co go na zamek wprowadziemy, załoga nasza, lud wszystek. Mieszek uchodzić musi chceli życie ocalić. Kaźmierzowi dać trzeba czas aby się z sumieniem przejednał.
Książe, zaledwie wyrzekłszy słowo stanowcze już go żałował, Wichfried który go nie odstępo-