Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 248.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

modlić się za was? Mieszka przekleństwo nie spadnież na mnie i ród mój? o Boże!
Rzucał te słowa przerywane, dobywające mu się z piersi, gdy ręka prawa, którą obejmował zbroję i płaszcz brata poczuła że coś zimnego padło w nią i do niéj przylgnęło, jakby na wołanie to cień Henryka mu z czémś w pomoc przychodził. Drżącą ręką ściskając to na co dłoń natrafiła, Kaźmierz podniósł ją i spostrzegł dawno niewidzianą buławę, jak berło misternie wyrabianą, którą Henryk przywiózł z sobą z Palestyny. Była ona darem Ludwika króla Francyi, krzyż i lilje godła pokoju i zgody stały na niéj wyryte.
Jakim sposobem to berło znalazło się w jego ręku, gdy było zawsze przytwierdzone do zbroi, nieumiał sobie Kaźmierz wytłumaczyć — stanął głęboko zadumany. W owym wieku wiary, gdy w każdéj chwili ludzie widzieli nad sobą czynne działanie Opatrzności, mięszającéj się do wszystkich życia wypadków — los, który mu dał w dłoń berło, mógł Kaźmierz uważać jakby za wskazówkę przeznaczenia.
Drżącą ręką postawił berło na swém miejscu, ale stoczyło mu się pod nogi i napróżno usiłując je przytwierdzić do zbroi brata, musiał wreście złożyć je na stole.
Niedano mu długo spoczywać samemu, wcisnął się Jaksa, stary druh i napastnik stary, który już dwakroć ciągnął na stolicę Kaźmierza,