Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   234   —

rek, dowiadywał się Jaksa, widząc go zatopionym w modlitwie nie śmieli wnijść.
Wreście najśmielszy Goworek stanął w progu i czekał, oznajmując tém, że mówić potrzebuje.
Wstał książe i zbliżył się ku niemu, objął go z czułością wielką, badając trwożnie oczyma.
— Czy i ty z niemi będziesz przeciw mnie? — zawołał.
— Miłościwy panie mój, ja zawsze z tobą jestem i będę, ale i oni nie są nieprzyjaciółmi twemi.
— Są! są! choć się druhami być mienią — przerwał Kaźmierz, nieprzyjaciołmi są pokoju mego szczęścia, swobody. Panem mnie zwą, a niewolnikiem chcą uczynić; tak, zakuć mnie w dyby, związać w łyka, uczynić nieszczęśliwym i zdrajcą!
Tak — miły mój!
Goworek głową potrząsał.
— Znasz książe moje przywiązanie do siebie — rzekł. — Nie pragnę dla was wielkości i potęgi ino szczęścia, ale inna rzecz dola człowieka małego, a inna tych, których Bóg wysadził na to, aby nami rządzili. Wy nie należycie do siebie.
— Przyjacielu mój — odparł książe — błogosławionéj pamięci ojciec mój, którego ja nie pomnę, bom w kolebce był, gdy mi go Bóg odebrał — jednego mnie chciał wolnym mieć nie dając mi nic. Jednemu z potomstwa swojego, szczęścia niezamąconego chciał dać skosztować. Matka oca-