Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 237.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   233   —

temu spotkał się na łowach z bratem. Byłem świadkiem ich rozmowy.
Niespokojny bardzo biskup zwrócił się, rozkazując mu opowiedzieć o wszystkiem, i słuchał namarszczony, zadumany, gdy Wichfried powtarzał co słyszał.
— Nowa to dla nas trudność do przełamania — odezwał się — ale z pomocą Bożą i tę pokonamy. Nalegać musiemy, nie ustąpim, salus rei publicae suprema lex. Prawo, jakie Mieszek miał, utracił, łamiąc zakony wszelkie bozkie i ludzkie. Jam skazany na wygnanie, wojewoda na stratę oczów i ręki, inni na śmierć, więzienie i różne kaźnie. Zechceli książe oporem swym dać nas na łup? Jeżeli nie pójdzie z nami, wyrok na nas wyda!
A gdy Wichfried szepnął, że dać mu się trzeba uspokoić — dodał.
— Nie będziemy dzisiaj nastawali, ale czas drogi. Mieszek posłał do zięciów o posiłki, gdy je otrzyma, sprawa cięższą się stanie. Nie dawajcie Kaźmierzowi ujść pokryjomu, bo i na to ważyć się gotów, a w Haliczu go przyjmą...
Wichfried skłonił głową i cofnął się. W izbie tymczasem to gwar zbytni, to niespokojne panowało naprzemiany milczenie. Patrzano na drzwi, szeptano między sobą. Książe się nie pokazywał. Klęczał ciągle i modlił się. Dwa razy zajrzała doń księżna i cofnąć się musiała, zaglądał Gowo-