Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

natychmiast o sobie dać znać staremu miłośnikowi, ale tłum w namiocie był wielki, świadków mnóstwo, obawiała się, aby staremu wiadomość o jéj przyjeździe nie sprawiła więcéj postrachu, niż radości. Czekała do późnéj nocy, ażby się pod namiotem uspokoiło, sama zaś bojąc się iść, gdy się ludzi nieco przebrało, pachole swe posłała do Szczepana.
Wojewoda prędzéj się śmierci niż gościa takiego spodziewał.
Nie czas mu było myśleć o niewiastach, gdy wszystkie sprawy na głowie jego leżały, a biskup lada chwilę miał przybyć.
Stał we drzwiach namiotu sam, oddychając świeżem wieczornem powietrzem, pot ocierając ze znużonego czoła, gdy pachole nadbiegło.
Wojewoda znał je dobrze ze dworu wdowy, ale spostrzegłszy, tak się mało spodziewał, iż oczom swym nie uwierzył. Dopiero, gdy chłopak przemówił, ocucił się stary Szczepan.
— A ciebież tu jakie licho przyniosło? — zawołał.
— Z jéj miłością razem! — odparło chłopię.
— Czyś oszalał! z kim?
— A no, z jéj miłością panią naszą, Dorotą.
Wojewoda ręce załamał.
— Gdzie, gdzież ona jest?
Chłopak wskazał namiot niedaleko rozbity, dodając głosem cichym.