Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

— Mieszek wszystko chciał robić siłą, wy to dokonacie miłością. Was kochają.
Nie odpowiedział książe a odwróciwszy się i popatrzywszy spytał.
— Cóż się tam dzieje w Sandomirzu?
— Dzień i noc płyną ludzie i szturmują — rzekł niemiec — ukryć się przed niemi długo nie zdołacie.
— Postanowiłem im zejść z oczów na tak długo jak tylko będę mógł — rzekł Kaźmierz[1] — Zmuszeni czekać, widząc że ich odpycham upamiętają się.
— Ani myślcie o tém — odparł Wichfried[2] — Ziemianie sami wreście mogliby strwożyć się, osłabnąć, zdanie odmienić, ale Biskup Gedko i Szczepan Wojewoda są z niemi, prowadzą ich, a tym o gardło bodaj idzie.
Piękna twarz Kaźmierza okryła się rumieńcem, który jeźli nie gniew, to największą niecierpliwość oznaczał.
— Wichfried! dośćże już o tém! — przerwał — dość! Chcę mieć choć parę dni niczém nie zamąconych!
I nagle zwrócił się doń z pytaniem niespokojném.
— Sądzisz iż się mogą domyślać pobytu mojego w Sulejowie?

— Niewiem — rzekł Wichfried — ale jestem

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.