Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

Chciał się czuléj przywiązać do żony, którą mu narzucono, a niemógł się zwyciężyć.
Pokorna, dobra towarzyszka jego, namiętnéj miłości w nim obudzić nie umiała. Szanował ją, a dzika żądza jakaś, piastowska krew ciągnęła go ku drugim niewiastom. Jagna była najukochańszą ale może nie jedyną. Nowe liczko, nowe słowo, młodość a krasa świeża, jakiemiś obietnicami nowego szczęścia porywały go ku sobie.
Szukając szczęścia po bezdrożach, w istocie był nieszczęśliwy.
Gdy tak jechał wzdychając, Smok, w którego piersi odbijało się każde pańskie westchnienie, tłumił w sobie do wtórowania mu ochotę. Żal mu było tego pana. Czuł, że był nieszczęśliwym, niemogąc odgadnąć dla czego?
— Czego bo mu braknie? — mówił w duchu — ma, co dusza zapragnąć może, a smutny tak, jakby z głodu marł, odziać się nie miał w co i biedniejszy był odemnie? Żonka młoda, no, i ten wicher co za nim lata i do którego on ucieka — i panowie i pokłony. — Czego mu brak?
Smok ruszał ramionami. Radby się był tajemnicy dowiedział, ale zapytać o nią pana? nigdyby się nie ważył. A dałby był wiele, żeby odgadnąć co mu tak ciężyło.
Kaźmierz jechał powoli zadumany, rozpatrywał się po okolicy, myślał, jak się tu podźwignie kościół, jak tych dwunastu pierwszych wzrośnie