Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   104   —

widzę, iż gdy co u nas przydługo w miejscu siedzi, łatwo się nam zbrzydza. Więc już innego chcecie?
— Ten nas do jarzma wprzęga! — wołano.
— Hę? a wybyście chcieli takiego dobrego, któregobyście mogli zaprządz? A to, baczcie, trudno, który się tam na górę dostanie zaraz wierzga!
— Kaźmierza my znamy — poczęto z tłumu — o pan jak stworzony dla nas, ten nam da Salomonowe czasy.
— Hm — mruknął Greżek — a wszystko to pono z tego, że Biskupa w rękę nie całował? Nieprawdaż?
— Albo nie powinien! — ofuknął Cholewa.
— Czyż ja mówię inaczéj? — odezwał się stary — trzeba całować, na to rady nie ma, bo to u nas tylko gadanie, że my książąt mamy, my mamy ino Biskupów nad sobą, a książąt, aby ich słuchali.
— I tak być winno! — dodał Cholewa.
— Albo ja mówię, że nie? — odparł Greżek — a już gdy tak jest, widać, że być musi. A prawda to — dodał — że Biskup Gedko na sądach go tęgo połajał?
— Bo zasłużył! — wyrwało się kilku.
— Ja nie przeczę! pytam czy łajał! — spokojnie ciągnął stary.
— A jużci! a jużci!
— Patrzajże Lutek — mówił Greżek do je-