Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   85   —

się niepodobieństwem. Cóż, gdy otwór ciasny ledwie by był dziesięcioletnie dziecko przepuścił. Napróżno się około niego znużywszy Stach legł znowu na barłog, przeklinając swą dolę. Żadnéj już niemiał nadziei oswobodzenia; chyba porywając się na stróża i zamykając go na swém miejscu. Było li to możliwe??
Kilka dni przeszło na chorobliwym śnie i próżnych rozmysłach.
Jednego ranka, gdy się ruch wielki dał słyszeć na podwórzu, zdawało mu się że podniesiony bardzo, jakby naumyślnie, głos Żegcia posłyszał. Spierał się o coś z drugim. Stach dowiedział się że wolnym był, i że około koni jakichś pełnił służbę.
Nadzieja wstąpiła w serce, bo Żegieć uwolniony, (Stach był pewien) musiał się starać aby go wyswobodzić.
W istocie téjże nocy zaskrobało coś do okna, Stach podlazł prędko. Na drabince od siana ze stajni pochwyconéj, stał Żegieć. Stach począł doń wołać natarczywie.
— Człecze, jeźli ty Boga masz w sercu, ratuj mnie, albo zdechnę rychło! Nie wytrwam!
Żegieć szepnął aby był spokojny. Dodał że o oknie nie było co myśleć. Drugiéj nocy miał się sługa pod ścianę podkopać, we dwu mogli tę robotę dokończyć przed rankiem. Stanęła o to umowa.