Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   68   —

sznym odezwały się bory. Ludzie przerażeni kryli się pod dachy.
Jagna i Kaźmierz z rozkoszą prawie patrzyli na to nagłe zawichrzenie, dziewczyna wyglądała z dziecinną ciekawością. Burza nadciągała z pośpiechem wielkim, pędem i gwałtownością niesłychaną, grzmot nieustawał, jeden zlewał się z drugim, błysk następował po błysku, pioruny biły w lesie. Ulewa z gradem szły od niego, zbliżyły się, zakryły widok, szarą oponą zasłoniły drzewa.
Grad kamienny bił po dachu dranicowym. Jagna nie zasuwała okna, owszem wychyliła głowę jakby ochłodzić i obmyć ją chciała.
Tak siedząc u okna przy oślepiających błyskach i szumie burzy, mieniając zaledwie słowa, dosiedzieli aż do nocy.
Wicher zaczynał ustawać powoli, powietrze ostygło nagle, ale deszcz lał jeszcze ulewny i blade błyski oświecały podwórze i izbę.
Jagna wyszła, aby kazać podać wieczerzę i światło.
Wszystkich ludzi znalazła w przedsieni oczekujących i przypatrujących się odchodzącéj nawałnicy, która w blizkości kilka drzew obaliła i strzaskała.
Właśnie się miano zakrzątnąć około światła, gdy Jagna, która wyszła pod słupy, usłyszała wołanie od zamkniętéj bramy.
Dobijano się do niéj, krzykami coraz silniej-