Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

było przedburze; koń cały okrył się pianą, czas było odpocząć, a Kaźmierz jechał ciągle.
Już było dobrze z południa gdy zdala w lesie, cicho trąbka się ozwała, książe schwycił swoją wiszącą na sznurze i odpowiedział raźno.
Tak z jednéj i z drugiéj strony pytano i odpowiadano coraz bliżéj, aż zaszeleściało w krzakach i na koniu karym, ukazał się jeździec, piękny chłopaczek młody, czy — można go było wziąć za przebraną dziewczynę, taki był zręczny i urodziwy. Ale ubiór miał męzki a koniem władał téż śmiało. Zobaczywszy Kaźmierza przyskoczył ku niemu, oba konie ku sobie zarżały, chłopak biegł, zwiesił się ze swojego i rękami za szyję objął Kaźmierza.
Stanęły oba wierzchowce nozdrza wyciągając ku sobie, a Kaźmierz i Ściborzanka (bo ona to była) ściskali się w milczeniu.
Twarzyczka Jagny rumiana od gorąca i wzruszenia, świeciła radością, Kaźmierza oblicze stało się dziwnie wesołe i promieniste.
Rozśmieli się ku sobie — szczęśliwi. Dziewczę chwyciło cugle puszczone na chwilę dla uścisku i wnet oboje, jakby się wyścigać chcieli, w czwał puścili łąką ku gajowi, wśród którego dym górą widać było.
Lecieli czwałem, ale ich konie tak były nawykłe dotrzymywać sobie kroku że szły głowa z głową i jeźdźcy mówić z sobą mogli, a śmiać