Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 279.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   275   —

zbędzie. Choć mnie ogadują i czernią, nie jeden choćby ożenić się gotów!
— Na księcia nie wiele już rachować — wyrwało się niemcowi. — Nie wiem ja nic, ale mi się zdaje, że ta za którą niegdyś szalał i po lasach biegał, znowu tu być musi.
Dorotę krew oblała, lecz nie przerywając dała mu się rozgadywać.
— Znalazła się pono w Krakowie i gdzieś ją zobaczył w kościele — kończył popijając Wichfried. — Z początku dopytywał się, niepokoił, jam mu do tego pomagać nie chciał, nie wiem czy wyszukał!
— Ta za którą po lasach się upędzał? — przerwała wdowa, oczyma rozognionemi spoglądając na niego, jakby zeń wzrokiem prawdy dobyć chciała.
— Ta! ta, którąście wy pono widzieli nawet! — Mówił więc o niéj?
— Jakoby najrzał ją w kościele — odparł niemiec — ale wątpię by mógł wyszukać!! Ja mu nie pomogę, a inny nie potrafi...
Widząc że już więcéj się nie dowie, Dorota zerwała się od stołu, wybuchając tak gwałtownie, że dziewczęta stojące za nią, cofnęły się przejęte strachem.
— On! on jéj nie znajdzie — krzyknęła — ale ja ją wyszukam! Dla tego to patrzeć już nie