Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 277.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   273   —

Dorota odwróciła się od niego, nie chciała się nawet spierać, tak swego była pewną.
— Nie zechce przyjść — poczęła na pół do siebie — no, to się przebierę i pójdę sama, napój zaniosę z sobą. Wieczorem, po męzku zawiedziesz mnie.
— Ja? nie!
— Do czegóżeś się zdał? — zapytała z gniewem wdowa.
— Abym wam wybił z głowy co niemożliwe — rzekł Wichfried — szukajcie innych, jeśli ich macie za mało — z nim!! skończona!
Dorota niesłuchając prawiła.
— Czechna wróżyła, patrzała na wodę — mówi że ma inną! Któż mu ją dał? sam jéj nie wyszukał? Może ty?
— Eh! — rozśmiał się Wichfried — dość mi jednéj. Nie wdam się więcéj w te sprawy! nie!
— O! wy! boście do niczego!
— Tak, jam do niczego! — potwierdził obojętnie.
Zniecierpliwiona wdowa odskoczyła, ręka jéj podniosła się, zdawało się że go uderzy, ale popatrzała przez ramię i odeszła. Wichfried leżał na ławie. Od progu zawróciła się Dorota i siadłszy znowu przy nim, chwyciła za ramiona, potrzęsła.
— Rozbudźże się, mów! Niepoznaję ciebie! I ty już nie masz litości nademną? Ja ginę!