Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 276.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

— Łaj — odezwał się — wolę już słuchać, mymówek i łajania, niżeli darmo leźć w ogień.
Straciłem łaskę jego przez ciebie.
— A ja żem jego straciła — zakrzyknęła Dorota — nie przez kogo, tylko przez ciebie! Innyby mnie potrafił obronić — a ty!
Spojrzeli sobie w oczy. Dorota nagle zaczęła się w gniewie miarkować, przystąpiła doń rękę mu kładnąc na ramieniu.
— Dość tych swarów! — odezwała się. — Radźmy. Padliśmy oboje, razem się podnosić potrzeba. Niechcę więcéj nic, tylko mi go daj na jedną chwilę, na krótką, na jedną. Moja sprawa aby mi się wrócił! Widzieć go muszę!
— Hę! hę! — rzekł niemiec — zna on to żeś straszna i téj chwili się boi, ani go ściągnąć!
Rozśmiała się Dorota dziwnie.
— Miałam napój przygotowany — szepnęła schylając się — zaręczyła mi Czechna że umarłegoby obudził. Warzyła kilka nocy — ale ja mu go muszę dać z własnéj ręki.
Niemiec nie odpowiadał.
— Dla téj co mi go chce odebrać, znajdzie się inny! — dodała mrugając.
Z niedowierzaniem szyderskiém popatrzał na nią Wichfried.

— Co wasze napoje! — odezwał się[1] — Małoś to go lubczykami poiła, a przeto się znudził i odbiegł! Wiecznie go mieć nie możesz!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie lub następny wyraz (Małoś) winien być małą literą.