Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 274.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   270   —

— Gniezno! Poznań! — krzyknęła — cóż mnie do Gniezna i Poznania! Całą noc go przecie męczyć ci starzy nie będą!
Ręce zacisnęła, patrzając bystro na Wichfrieda.
— Prawdę mi mów!
— Prawda jest! pytajcie innych!
— Gniezno! Poznań! — poczęła — ale dawniéj mu nic nie przeszkadzało!
— A no! zestarzał — rzekł niemiec.
— Nie! nie!
Poruszyła się gwałtownie, przebiegając izbę krokami szybkiemi, jakby goniła lub uciec chciała sama od siebie.
— Mówił kiedy będzie? — spytała stając.
— Sam nie wie! Jutro może na koń go posadzą!
— I pojedzie nie widząc mnie?
Wichfried ramionami ścisnął.
— Księciem jest i nie wolnym! — rzekł.
Dorota z pogardą nań spojrzała.
— Kłamstwa! wymówki! zdradziectwa!
Łzy pociekły z jéj oczów, ale gniewem wyciśnięte, ścięła usta okropnie i miotając się znowu biegała po izbie. Wichfried postawszy nieco, padł na ławę, wyciągnął się, podparł, zadumał. Stanęła przed nim.
— Mów mi prawdę — poczęła targając go, — mów wszystko, ja się łżą karmić nie chcę, po-