Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 269.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   265   —

co do innych czułością. Widać było że szczęśliwy sam, innych téż był rad wesołemi widzieć.
— Stało się, — zawołał do niemca — czegom zdawna pragnął! Mieszkowi wróciło się co mu należało!
Miałem dlań obowiązki, sierota wychowałem się na łasce jego, starszym był, ojcem mi się stał. Zmuszony byłem, Bóg i ty świadkiem, zająć miejsce jego, należało mu choć to co wziął! Cieszę się i Bogu dziękuję!
Wszyscy są w błędzie — dodał. — Mieszek zostanie spokojnym i mnie nie zamąci pokoju.
Korzystając z tego usposobienia księcia, Wichfried zaraz zwrócił rozmowę na przedmiot weselszy, na to że się księciu należała po trudach rozrywka, i o wdowie przebąknął.
— Miłościwy panie, ja tu zawsze aż do utrudzenia miłości waszéj, przychodzę jako rzecznik za nieszczęśliwą wstawiać się niewiastą. Za co ją karzecie? Co uczyniła iż łaskę waszą straciła? Patrzę na nią i lituję się, bo we łzach się roztapia, choruje i wyrzeka.
Nagle rozjaśniona twarz księcia zmieniła się zupełnie, spojrzał na Wichfrieda surowo.
— Uczyniłem dla niéj com mógł, uczynię co chce, ale powrócić do niéj, nie mogę, — rzekł sucho. — Cierpiałem dosyć — wszystko skończone.
— Lecz cóż się stało?
— Nieszczęśliwy błąd mój naprawiłem — od-