Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 266.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   262   —

Obrócił się do Jaksy.
— Wierzaj mi, miły mój, że człowiek co wszystko stracił i nic odzyskać nie miał nadziei, a przyszedł potém do posiadania choć części tego, co miał za zgubione, nie waży potém łatwo odzyskanego. Dlatego nie wierzę, iżby Mieszek się na mnie miał porywać, a stanie się to, druhu mój, ufam w ziemiany krakowskie i moich Sandomirzan, że nie dopuszczą, aby nas gołą ręką ujęto.
Jaksa głową potrząsał.
— Ja też nie wątpię, że bronić się będziemy — rzekł — bo choćbym sam jeden u boku twego pozostał, dałbym się zabić broniąc cię — ale!
Nie dokończył, obejrzał się w koło i zamilkł.
— Mówcie! — wtrącił książe.
— Ryb przed niewodem łapać nie chcę — począł Jaksa — daj Bóg bym się omylił. Wprowadziliśmy cię na tę stolicę jako jeden mąż wszyscy zgodnie, ale dziś, choć ojcowskiem sercem rządzisz nami, czy wszyscy się przy tobie ostoją — ja nie wiem!
Książe słuchał zdumiony, kończył Jaksa powoli.
— Jest we krwi naszéj, miłościwy panie, żeśmy nieustannie przerabiać radzi cośmy zrobili.
Myśleli ziemianie sadząc was na Krakowie, że ziemiom tym koronę dawną i dawną jedność przyniesiecie, że wrócą czasy Chrobrych i Mieszka praojca. Z Krakowém, Sandomierzem, Lublinem, z Wielkopolską, ze spadkiem po Leszku, którego