Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

wiłbym tego, gdybym ludzi nie znał, a myśli ich nie wiedział. Gotujmy się, póki czas!
Nie tają się oni z tém, że swą dzielnicę chcą odzyskać, bo za swą ją uważają. Bolko mówi, że ona mu należy, Mieszek, że była jego i doń powróci.
Słabego Leszka oblegają, na Mazury i Kujawy wytrzeszczając oczy chciwe. Nie mówię sam za się, ale za wszystkich ziemian i ojczyców, którzy pod jarzmo ich iść nie chcą.
Ty panie o sobie myśl, my też musiemy!
— Do obrony bądźmy gotowi — rzekł Kaźmierz — nie jestem przeciw! Do napaści nie poprowadzicie mnie. Łatwy jestem na wszystko, co się duszy méj nie tyczy, ale poczciwości méj dla panowania nie dam — i — raczéj je rzucę...
Z siłą wielką wymówiwszy te wyrazy, książe zwrócił się do biskupa Gedki, zapytując go, czy krwawe było zdobycie Gniezna.
— Miłościwy panie — uśmiechnął się biskup z goryczą — im człowiek dłużéj na ludzi patrzy, tém ich mniéj rozumie. Wielkopolanie z waszéj ręki Mieszka nie chcieli, a wzięli go dobrowolnie z ręki Kietlicza; bez oporu i owszem z radością wielką! Gniezno ubiegli bez żadnego krwi rozlewu. Rycerstwo samo mu przyszło Poznań ofiarować, niechcąc z nim wojować. — Stało się jako pomyślał!
— Bogu niech będą dzięki! — powtórzył Kaźmierz — zwłaszcza, gdy i syn pojednany z ojcem!