Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 257.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

i dobyła się z jamy w las uciekając, za trzecim razem węża Gwidon wyciągnął, który świsnąwszy uszedł na puszczę. Naówczas namiestnik wołać począł. — Miły mój, niech będzie błogosławiony Bóg za to, żem od dzikiego zwierza jest wolny; spuśćże teraz sznur ku mnie. Tak się i stało, podpasał się nim, a Gwidon go do góry wyciągnął. Dobyli potém konia, na którego siadłszy namiestnik do pałacu wrócił, a drwal poszedł do domu.
Żona zobaczywszy, iż z próżnemi rękami przybywa, zasmuciła się, ale on jéj przygodę swą opowiedział i przyrzeczenie otrzymania nagrody, które ich pocieszyło. Rano tedy szedł Gwidon do pałacu, i odźwiernego posłał do namiestnika z oznajmieniem, iż na łaskę jego czekał. Ten zaś raz i wtóry zaparł się, iż w żywe oczy człeka nie widział, a gdy precz odchodzić nie chciał, rózgami go się osiec odgrażał. Za trzecim razem gdy przybył jeszcze, odźwierny go osmagał tak okrutnie, iż ledwie żyw został. Dowiedziawszy się o tém żona Gwidona przybyła z osiołkiem i zawiozła go do domu, kędy chorzał długo i czasu choroby wszystko co mieli na przeżywienie stracili.
Gdy nareście ozdrowiał, powrócił znowu do lasu susz zbierać. Tu mu zaszły drogę dziesięć osłów objuczonych, za któremi lew postępował, wprost idąc z niemi do Gwidona. Poznał go odrazu, iż ten sam był, którego on z jamy wydo-