Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 251.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

poleceniami odsyłał. Dawna poufałość zmieniła się w chłodną jakąś i sztywną, niemiec próbował wesołym być, Kaźmierz mu się marszczył.
Tak dzień jeden i drugi upłynął, a Wichfried coraz był niespokojniejszym. Uparty niemiec stał na czatach do późnéj nocy, dopóki mu komornicy nie powiedzieli iż książe do snu się położył i nikogo wpuszczać nie kazał.
Nie udało mu się i ze Stachem, do którego biegał sam, nie mogąc zastać, a wreście odprawił go kwaśno Zabor z Przegaju, tém że się do podobnych spraw nie nadał, i o Ściborzance nie wie nic, a na Szlązk jechać musi, radząc mu by sobie kogo innego szukał.
Nazajutrz ponowiło się to co wczoraj; Wichfried pilniejszym był na służbie niż kiedy, nie dowierzał księciu i obawiał się o siebie. Kilka razy zagadnął o Dorotę, Kaźmierz się odwrócił i zbył kwaśném milczeniem.
Odprawiony dla ważniejszych spraw, niemiec nie odchodził daleko, siadał w pierwszéj izbie i w kości z komornikami grał, ku drzwiom spoglądając. Wieczorem Kaźmierz szedł do księżnéj i dzieci, zostawując go samego, aż póki komornicy drzwi zamykać nie zaczęli. Naówczas Wichfried uchodził do wdowy zdawać sprawę z tego co się działo, biedowali oboje.
Jednego wieczora, gdy Kaźmierz do snu się miał kłaść, posłał pacholę po Smoka. Odział się