Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 250.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   246   —

plątane wiązała ladajaką taśmą. Wszystko jéj teraz było brzydkie i ubogie, stroiła się, zrzucała, przybierała niecierpliwiąc, a na szelest najmniejszy zbiegając do okna.
Przez cały dzień kładła co tylko miała, dziewcząt pytając jak jéj w tém było — to śmiejąc się, to chmurząc. Wdziała naostatek suknię czarną, gzło białe, kolce i pierścienie, włosy zaplotłszy jak niegdyś nosiła, siedziała w oknie i czekała..
Czekała dzień i wieczór cały i noc już była a nie przybył nikt. Płakać zaczęła — a gdy sen morzył, legła jak stała na łoże, budząc się co chwila i do ciemnych okien zbiegając.
Nazajutrz tak samo, stroiła się rano, do okna szła i nie ruszała się od niego. Dziewczęta zdala patrząc strachały się jak obłąkanéj. Dzień zchodził powoli, jeść niechciała, piła wodę tylko i przysłuchiwała się szmerom ulicy, nie dając się odciągnąć od okna.. Nie było nikogo.
Kaźmierz powrócił z kościoła innym jak poszedł, Wichfried dostrzegł to pierwszy iż weselszy był ale niecierpliwy i roztargniony. Chciał zaraz korzystać z tego aby pociągnąć do wdowy. Książe się nań oburzył.
— Idź że ty mi z nią. Znać was nie chcę! — zawołał groźno.
Zmięszany Wichfried zamilkł, ale tém bardziéj czuwał nad nim i pilnował. Książe go z różnemi