Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 248.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

czyn szukać takiéj zręczności, aby go jednego spotkał.
Dla ludzi co na posłuchanie w zamku oczekiwali, miejsce było w przedsieniach, lub w podwórcu i pod wałami. Hreczyn siadł zdala aby mógł się rozpatrzéć i wyczekać. W torbie miał chleba kawałek, bo kto wie jak długo siedzieć trzeba było. Cały dzień zszedł do wieczora bez skutku. Gdy wrota zamykać miano, nie wracając do dworku przypadł gdzieś u płota w kuczki i tak noc przedrzémał.
O świcie, gdy otwarto bramę, wsunął się pierwszy, a że właśnie kościół odmykano, stanął przy drzwiach jego. Wiedział że książe codzień tu na ranną mszę przychodzi, myślał że może samego trafi w kościelnym progu. Nie zawiodła go nadzieja; Kaźmierz szedł przodem a za nim zdala dwór. Hreczyn się jak żebrak pokłonił, i gdy książe z kalety dobywał jałmużnę, którą każdego obdarzał — odezwał się żywo.
— Miłościwy książe — nie po jałmużnę przychodzę, a z poselstwem od Ściborzanki. Pozdrawia was i do nóg waszych pada. Jest tu.
Hreczyn oczyma mierząc zbliżających się, pospieszał z resztą.
— Czeka na was, ale nie godzi się aby o tém drudzy prócz was wiedzieli, dla sromu biednéj niewiasty.
— Męża ona ma? — spytał książe.