Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 244.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   240   —

teraz z pogardą dla mnie, po tych słowach któremiś mi w twarz cisnął.
Błagającym jéj, namiętnym głosem ujęty Stach zatrzymał się raz jeszcze. Dziewcze poznało że osłabł i złamanym był i pociągnęło go napowrót do izby.
— Stachu! — wołała — ty mnie nie możesz, tyś nie powinien mnie porzucać. Nie zdradziłam cię, bądź mi jak byłeś bratem.
— Gdybym ci na prawdę bratem był — rzekł Stach — niczyją miłośnicą nie dałbym ci być, abym się nie sromał za ciebie.
— Srom! srom! — załamując ręce poczęła Jagna — jam niewiedziała o sromie gdym go pokochała. Dziećmi poczęliśmy się miłować, byłam mu i jestem żoną taką jak ta co mi go odebrała. Zmusili go do niéj, nieszczęśliwym jego i mnie zrobili. A ta wiedźma zielem napoiła i struła!
Głosu jéj brakło, wiedziała że Stach patrzy groźno — błysły jéj oczy, przyskoczyła do niego.
— Słuchaj! ty — kłamcą byłeś — ty nie ja! Tyś nie Zabor z Przegaju, ty jesteś Stach z Konar! Ja cię wydam abyś szedł precz ze sromem.. Srom na tobie nie na mnie!
Rzuciła mu to w twarz nawzajem, pobladł — ale trwogi nie pokazał.
— Odegnają cię! — powtórzyła.
— To pójdę — rzekł chmurno.