Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   238   —

niła się w mgnieniu oka. Słowo jedno oddało jéj młodość, siłę, życie — stała się prawie taką jaką była gdy do Gaju pędziła aby ukochanego zobaczyć. Śmiała się, płakała, biła w dłonie, kręciła się po izbie, szalała. Uczucie wezbrane pędziło do ust słowa, których powstrzymać nie mogła.
— A! ja mu wszystko zapomnę, byle on mi powrócił! Dowiaduje się, śle po mnie — idź! mów, jam tutaj — chcę mu do nóg paść!
Wzdrygnął się Stach i rzucił.
— Wstydu nie masz! — zawołał gniewny.
— Niemam! — odpowiedziała — bo kocham!
Upamiętać ją nie było podobna. Stachowi się serce ściskało jakby pęknąć miało. Wstał z ławy i chciał odejść; przerywanym głosem rzekł tylko.
— Czyń co chcesz. — Idę precz. — Poprzysiągłem służyć panu, ale z Wichfriedem jedną drogą nie pójdę — nie. — Nie moja to sprawa!
Chwiejnym krokiem szedł do drzwi, gdy Jagna go za ramię chwyciła.
— Takci to się do mnie jak pies przywiązał? — poczęła śmiejąc się[1] — A no! jak pies, prawda, nie jak człek, bo zapłaty za to chcesz..
— Od ciebie? ja niechcę nic!! nic! — krzyknął Stach — tylko wolnym być!

— Mnie téj wiedźmie i niemcowi dając na pastwę — odparła Jagna — aby głupią i bez-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.