Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 241.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   237   —

się ponuro[1] — Po co ci tu siedzieć było? po co do kościoła na zamek chodzić? Chciałaś żeby cię książe zobaczył? Teraz po mieście trzęsą i szukają ciebie! Ot z czém Wichfried tu przyszedł, a mnie wybrał na zwiady!
Rozśmiał się gorzko. W tém Jagna która pochylona słuchała chciwie chwytając słowa, rzuciła się z twarzą od radości opromienioną nagle zmieniona, odmłodzona, oszalała. Biła w ręce wołając.
— On mnie widział! On! Posyła za mną! Poznał! On! A! nie może to być! Powtórz że on śle mnie szukać! On! mój pan, mój król, sokół mój jedyny, złoty! On! Więc ta czarownica nie całe mu serce wyjadła? O! dobry pan!
I przerwała zwracając się do Stacha.
— A tyś mi nie powiadał nic! ty!!
Stach mruknął.
— Choćby i dlatego nie spieszyłem, bom nie wiedział czy go nienawidzisz czy kochasz.
— Ja! — wołała Jagna w uniesieniu — nie przestałam go kochać nigdy. Odepchnął mnie bo musiał, na to panem jest! O! tamtaby mi go nie odebrała gdyby mu ziela pić nie dali. Nie będzie kochał ino mnie, tak jak ja tylko jego! Oczyma czar rozbiję!

Stach patrząc na nią dziwił się cudowi. Niewiasta przed chwilą zwiędła, blada, zbolała, zmie-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.