Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 237.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   233   —

Gedki wybierał się w drogę, i szedł właśnie do stajni konie opatrywać, zdziwił się odwiedzinom niemiłego mu Wichfrieda. Weszli do izby.
Niemiec długo się zbierał, nim nastękawszy na ciężką służbę, wydał się z czém przychodził.
— Książe nam starzeje — rzekł — na starość dziwactwa po głowie chodzą. Zachciewa mu się różności, człowiek nie wie, jak mu dogodzić.
Nie tajemnica to, dodał ciszéj, że gdy w Sandomirzu był, miał tam miłośnicę, do któréj biegał i po kilka dni z nią przesiadywał w lesie. Na łowy jeździł, ale nie o zwierza mu chodziło! — Zaśmiał się.
Wiedziałem o tém dobrze, bo się przedemną z niczém nie tai. Dawne to sprawy. Gdy go do Krakowa wzięli, musiał się z dziewczyną rozstać. Córka była ziemianina, urodziwa i młoda. Niełatwo go puściła, bo go miłowała bardzo. Zdawało się, że książe o niéj zapomniał dawno; a no — nie!
Jeszcze mu ona pono w głowie. Przywidziało się teraz księciu, że ją w kościele zobaczył wynędzniałą i zbiedzoną, każe mi jéj szukać po mieście!
Ruszył ramionami Wichfried.
— Pomoglibyście by mi do tego?
Stach, który z uwagą słuchał, wszystkiego co się księcia tyczyło, spytał.
— A jakże się ona zwała?