Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

— Jeżeli pomódz jéj, ratować ją można — dodał Kaźmierz — to mój obowiązek. Mam jéj niedolę na sumieniu, zerwałem z nią okrutnie!
Zamruczał coś niemiec o poszukiwaniu, ale niewiele przyrzekał. Książe popatrzał nań i nie nalegał więcéj. Stał jeszcze długo Wichfried usiłując myśli odwrócić w inną stronę, ale nie otrzymał odpowiedzi; dla pozbycia się go Kaźmierz rozkazał zawołać kanclerza, aby się od niego dowiedzieć o przywiléj dla Cystersów przygotowany i umowę z benedyktynami o łowy w ich lasach. Wichfried widząc się zapomnianym, bo książe się do niego nie zwracał, wyszedł w końcu, rozmyślając nad tém, czyby mu nienależało i w tém swojemu panu posłużyć.
Po wyjściu kanclerza, książe spiesznie wołać kazał Smoka do bocznéj komory. Temu zaufać mógł we wszystkiém. Kosztowało go zwierzać mu się, ale niepokój, jaki go opanował, nie dozwalał rozmysłu. Smok przybiegł zdyszany.
— Smocze — zawołał książe — gdyśmy jeździli do Gaju, tyś widział Sciborzankę?
Potwierdził Smok głową, wytrzészczył oczy, pytanie to teraz mu się dziwnem zdało. Czasy się zmieniły.
— Poznałbyś ją?
— A no, pewnie! — odparł Smok.
— Ona tu jest w mieście — dodał Kaźmierz. —