Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 227.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   223   —

nikogo — a czuła jakby ją co ścigało, ale to był wiatr ze słotą, który dął i moczył.
Nim doszła do dworku strumienie wody lały się z niéj, i dobrze z tém było bo chłodziły.
We drzwiach stał pod daszkiem poglądając w ulicę Stach; zobaczywszy ją szerzéj otworzył furtę, wśliznęła się nią nie mówiąc nic, nie tłumacząc, smutnie się uśmiechnąwszy do niego. Powlókł się za nią, zdejmując z niéj chustę obmokłą, nie pytał, ona mówić nie mogła.
Po długiem milczeniu odezwała się.
— Chrystusa widziałam! Niepoczciwi ludzie powiesili go, okrwawili, poranili. Straszny Chrystus!
— Byłaś w kościele? — spytał Stach.
— Tak, byłam w kościele na zamku. Cicho w nim, paliły się świece ksiądz coś szeptał, coś śpiewał, a z Chrystusa ciekła krew.
Stach uradował się tém w duszy że Jagna zwróciła się do kościoła i do Boga, zapytał czy nie chciała księdza, bo księża pocieszać umieją i nauczać życia.
Spójrzała nań dziko dziewczyna, potrząsła głową.
— Nie! nie — rzekła — Chrystus więcéj mówi niż wszyscy księża — widziałam Chrystusa, nigdy go nie zapomnę!
Nazajutrz Stach myślał że zechce znowu może