Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   194   —

— Panku miły — począł — zlituj się, czego masz za tą dziewką przepadać!
Odepchnął go Stach — marzyło mu się jednéj godziny ze dworku wynosić.
Cisza była na mieście, noc ciemna, w tém Hreczyn do izby wpadł przerażony — słychać było dzwon zdala na Wawelu.
— Na mieście, czy na zamku — ogień! — krzyknął[1] — Pali się — łunę już na niebie widać! Gore!
Z sąsiednich dworków z tym okrzykiem — Gore! Gore! ludzie wysypywać się już zaczęli. Jedni wołali — Ogień na zamku, drudzy na podzamczu, niektórzy biegli na łunę. Stach bezmyślnie prawie chwycił się jak stał z pościeli i wybiegł za niemi.
Głuchy gwar słychać było w budzącém się mieście, dzwony po jednemu się odzywały, lud zwołując na ratunek — coraz gromadniéj bieżano ku pożarowi.

W górze na obłokach krwawa zarysowywała się łuna, rosła, w karmazyn i rubiny się stroiła, a na jéj tle kłębami ciemny dym się zwijał iskrami dziany. Stach uląkł się czy nie na zamku gorzało, ale gmachy jego stérczały ciemne na rozpalonéj łunie. Ogień daléj i niżéj gdzieś być musiał, właśnie w tym kierunku gdzie się dwór Doroty miał znajdować. Stachowi i to na myśl

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.