Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   191   —

rzy tarł, to na palcach coś liczył, to w różne strony ukazywał.
Mieszek i Kietlicz mocno nacierali na niego, bo długo sprawę im zdawał z tego co przynosił. Na twarzach widać nie było aby nowiny które przynosił złe być miały. Kilka razy Kietlicz się odezwał głośno.
— A no! będzie jak powinno być!
I tego dosłyszał Stach jak gruby ów pański namiestnik do Mierzwy wołał. — A no, słowo mamy że przeciw nam nie pójdą, wojować nie będą, byleśmy wzięli sobie Poznań i Gniezno.
Otto się bronić nie będzie, ani się spodziewa — —
Wszyscy trzej potém szli, Mieszek przodem, za nim Kietlicz, z tyłu Mierzwa do zamku, za niemi młode książęta. Barwin tym czasem do swojéj stajni zaprowadził gościa, konia z siedzeniem mu wybrawszy, opończę téż własną przyniósł i dla bezpieczeństwa go za wrota wyprowadził. Rad że mu się dostać szkapę udało, Stach nie wybierał patrząc tylko aby młoda była, w czém się omylił, bo do spiesznéj a długiéj jazdy młodzież się na nic nie zdała.
Nigdy Stach powolnym nie był, paliło się w nim zawsze bez miary, teraz jak opętany, chwili nie tracąc, włochów się datkiem zbywszy, puścił się pod noc w drogę.
Myśląc i przemyśliwając nad tém co na własne uszy słyszał, nie chciał temu uwierzyć ażeby