Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

zamczu w mieście włochy gospodą stanęły, i Stach z niemi. Jako cudzoziemców, z których jeden ledwie coś języka rozumiał nie strzeżono się ich wcale, Stach postrzegł zaraz że niepotrzebując wiele, nasłucha się dosyć. Gospoda w któréj się zatrzymali była razem karczmą dla ludu, w któréj miód i piwo sprzedawano. Zachodziło do niéj różnéj gawiedzi wiele, szczególniéj z zamku i z tych co do niego przybywali. Rozmawiano o Mieszku, o jego obrotach, o dworze, o posłańcach, jakby naumyślnie dla tego, który pilnego nadstawiał ucha.
Na zamku panował ruch, z którym się nie tajono. Ludzie jacyś kupkami ściągani przychodzili ze Szlązka i wielkopolski. Uzbrajać ich miano. Konnych gnano w różne strony. Włosi się wyprzedawali, Stach podsłuchiwał. Gdyby nie Mierzwa, który na zamku mógł się znajdować i tamby był z przekupniami się wcisnął. Szczęście mu jednak posłużyło lepiéj niż się spodziewał, choć nie rychło. Cały jeden dzień na ławie przesiedziawszy, drugiego gdy trochę z gospody się wychylił na gościniec, chcąc ku zamkowi rzucić okiem — postrzegł jadącego człeka, którego dobrze znał.
Byłto Barwin Skarbny Mieszka teraźniejszy, który w Krakowie matkę mając i siostry, często tam bywać musiał, a nawet się w służbę do Kaźmierza chciał wprosić. Stacha do tego używał