Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

— Naprzód go brońcie od téj złéj pokuśnicy, ta od Mieszka straszniejsza!
Po rozmowie z Jagną, poszedł Stach na zamek aby się ze służby przy skarbcu uwolnić. Rajec, gdy do niego z tém przybył, uląkł się, zakrzyczał i rękami zatrzepał. Strach go ogarnął.
— A cóż ja pocznę bez was, niedołęga stary — zawołał — mnie i pana okradną. Niedojrzę sam, a złych ludzi pełno, nie będzie komu powierzyć klucza! Jeźli wy pójdziecie precz, ja z wami chyba, bo niepodołam już.
Zagroził mu że do księcia z żałobą nań musi iść.
— Ojcze mój — rzekł Stach, który starego kochał i szanował, na nic się nie zda skarżyć, bo ja muszę precz. Da li Bóg, powrócić mogę, służby się nie wzdragam, ale pilne sprawy mam, i wy mnie ani żadna siła nie wstrzyma. Teraz odpuśćcie, a, późniéj — kto wie? mieć mnie będziecie.
Stary się uspokoił tém, chciał jeszcze nagrodę wyrobić u księcia dla odchodzącego, dodając że z rąk własnych Kaźmierza ją otrzyma; czém Stach przelękły, do nóg mu padł aby tego nie czynił. Rajec niewiedział już co myśleć, gdy jak o łaskę zaczął go prosić aby mu nic nie dawano. Badał długo, rozpytywał, frasował się i nic z niego nie dobywszy, puścić musiał zapłakany. Wymógł