Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   167   —

arcybiskupie miało wielkie znaczenie — powiedział — że książe nie myśli o tém.
— To te skurczypałki, plotkarze, niecnoty wydumali, z palca wyssali aby tylko ludzi z sobą poswarzyć — poczęli niektórzy. — A żeby znaleźć tego nicponia co to zmyślił, zaraz by go na gałąź.
Drudzy zdala zasłyszawszy o gałęzi, potwierdzali, nie wiedząc na kogo padł wyrok.
— Powiesić juchę, powiesić!
A tuż krakowianie ciągnęli, dopytując, kogo i za co wieszać miano?
Narzekanie powstało powszechne na zwodliwe i złośliwe języki; potém na łatwowierność ludzką. Jeden winę tego zamętu na drugiego zrzucał. — Spory się wszczęły, krakowianie swojego pana bronić już zaczynali.
— Ale bo to nie mogło być, aby Kaźmierz, dobrotliwy, bogobojny pan, uczynił krzywdę taką.
Gąsior wpadł z mową krzykliwą, dowodząc że to wszystko było sztuką książąt szlązkich, którzy nie zapomnieli ojcowizny, i w mętnéj wodzie, drugi może Oświęcim i Bytom chcieli złapać, albo i co więcéj może. Skrupiło się więc na Władysławowiczach. Inni szukali winowajców różnych, koniec końcem po tém utrapieniu, poszli się chłodzić i krzepić.
W głębi jednak tego na pozór uspokojonego tłumu, choć krótkie powstanie w myśli przeciw Kaźmierzowi, zostawiło ślady. Obstawali i teraz przy