Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   166   —

duchownym, którzy zgodnie głosowali aby daléj Mieszka sprawy nie popierać. Arcybiskup na którego wóz czekał, otoczony wielkopolanami, do domu powracał. W progu Skóra stał i inni.
Zbyć ich teraz niewiadomością nie było już można, Zbisław ukazał im twarz spokojną i rozgrzani poznańczycy nic z niéj poznać nie umieli. Siadał już do wozu z kapelanem, gdy Skóra ze swemi przystąpili cisnąc się.
— Ojcze miłościwy — spytał Skóra — cóż z nami?
— A no — nic! moje dzieci! nic!
— Prawdaż o Mieszku?
— Ani prawda ani fałsz — rzekł Zbisław. — Była może o czémś podobném mowa dla uspokojenia państwa tego, ale książe nikomu gwałtu zadawać nie myśli!
Posłyszawszy to, ci co się skupili u wozu poczęli powtarzać, podając jedni drugim. — Książe ani myśli! ani myśli!
Osłupieli wszyscy. Skóra, który tak nadaremnie gardłował, głowę zwiesił. Arcybiskup tymczasem, żegnając na wsze strony, woźnicy dał znak aby ruszył. — Tłum rozstąpił się milczący.
— Ani myśli o tém! — szeptano do koła.
— Ja bo zaraz mówiłem że to baśń głupia być musi, — zawołał jeden.
Wszystkim ciężki kamień spadł z serca. Słowo