Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   161   —

mieli, kto ją pierwszy przyniósł. Dośledzić nie mogli.
Cała ta wyprawa do Tumu spełzła na niczém; ziemianie na powrót do zamku ćwierć mili idąc i jadąc sprzeczali się ciągle, a u wrót stanąwszy znacznie ochłódli. Tu na nich czekali Krakowianie i reszta swoich, którzy gdy sprawę zdawać przyszło, poplątali się. Posły nie umieli się wytłumaczyć dla czego wszystko spełzło nadaremnie i nic nie przynieśli z sobą.
Wszyscy jakoś czuli się jak zimną wodą oblani. Pomęczeni byli, gardła pozasychały — zaczęli się rozchodzić.
W usposobieniach jednak nie zaszła zmiana, stano przy swojém, Krakowianie się odgrażali, wtórując Wielkopolanom, choć nie tak już żwawo.
Na zamku, gdzie książę ze swemi bratankami siedział, od rana już gotująca się burza była widomą. Gedko się nie pokazywał, aby go nie pytano, a warcholących, choć się o to upominali, nie przypuszczał do siebie. Chciał im dać czas do rozmysłu i upamiętania.
Bolko, który wszystkiego był przyczyną chodził wielce posępny. Szło mu o poparcie sprawy Mieszka, nie z miłości dla Kaźmierza, ale z własnéj rachuby. Chociaż winien mu był zgodę swą z braćmi i przyjaznego udawał, Bolko sprzyjał Mieszkowi w tém, już aby się go pozbyć z Raciborza, już aby zawczasu z nim umówiony za-