Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

Umysł to był niepospolity, rozum wielki, ale skromnem milczeniem okryty.
Przez drogę do Tumu, ćwierć mili, ziemianie czas mieli ostygnąć trochę, a niektórzy bardziéj jeszcze się rozgrzać. Skóra radził nie ustępować i przy swém stać, kamieniem.
— Jak my się im raz damy, — mówił — to po nas. Albo my tu gospodarze, albo księża i książęta. Duchownych my z sobą mieć chcemy ale nad sobą — nie!
Wszyscy mu potakiwali. Część jedna Wielkopolan, ludzi przezornych, dawszy się większéj liczbie swoich wybrać do Tumu, sama pozostała w Łęczycy, aby Krakowianom nie dać ostygnąć. Chciano ich mieć koniecznie z sobą, aby Kaźmierzowi zagrozić.
Zostali najgorętsi i dawszy sobie znaki, poszli między ziemian krakowskich, mazurów, sandomirzan, lublinian, pozyskując ich dla swéj sprawy. Tu im szło szczęściem różnem.
Krakowian którzy zawsze byli dosyć butni a nie mieli czasu się do Kaźmierza tak bardzo przywiązać, i siłę swą pokazać chcieli, łatwiéj sobie od razu zjednali i utrzymali z sobą. Sandomirzanie przywiązani do dawnego pana, słuchać ich nawet niechcieli.
Główna waga była na Krakowianach.
— Co to wy — nawoływali poznańczycy, — mnichy jesteście czy klerycy, czy żaki żeby wa-