Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   143   —

woli się do namiotów, szałasów i wozów swych porozłazili. Stach, który znał różnych a wielu, próbował ciągnąć za język, nie dali mu się. Zaczynał zawsze od księcia i pochwał jego, zimnymi twarzami przyjmowanych. Wczoraj jeszcze dużo było takich, co go wielce kochali, dziś nikt się nie odezwał dobrego słowa.
— Cóżeście to tak markotni? — zapytał podpiłego już starego, o którym wiedział że po piwie języka nie strzyma.
Ten mu się pochylił do ucha, gębę ręką zasłaniając.
— Niewiecie nic? A toć nam tego dusiciela Mieszka chcą dać do Poznania za pana. W Krakowie zły był a nam ma być w sam raz. Cóż to my za jedni? Znoski? Książę wasz myśli, że my mu z sobą damy robić co jego wola i łaska? A no? Zobaczemy! Jak się uprze — to i jego precz wyżeniemy z Krakowa, a innego poszukamy. Czy to ich mało jest? Niechaj wie, że jak go ziemianie zrobili, tak odrobić potrafią!