Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   141   —

Tu powtarzano głośno że ziemianie panów sobie wybierać a bodaj przebierać w nich mogą. — Odprawa dana Mieszkowi jeszcze dumę tę i samowolę podniosła. Obok krakowian w jednéj prawie mierze stali starzy piastowscy wielkopolanie, którzy téż tego chcieli co i oni i o toż się upominali.
— Jako oni tak i my, — mówili, — bośmy to przecie tak dobrzy jak oni, jeśli nie lepsi. Z naszego ula wyszły matki! Jeżeli oni sobie wybierać mogą, nam przystało toż samo co im.
Dotąd było to próżne gadanie, ale tego wieczora zabierało się na coś więcéj.
Gdy się wielkopolanie poczęli zwoływać i naradzać, inni postrzegłszy to, zaniepokoili się. Krakowianie już badali — co tam było? Odpowiadano im.
— Nasza sprawa domowa.
— Kiedy wasza to i nasza.
— Jako żywo! o naszą skórę idzie.
Dowiedzieć się nie można było co się stało, ale wielkopolan jak wymiótł na zamku nie stało. Starszyzna ich ku Tumowi ciągnęła i po drodze, widać było, jak stawali i o coś się bardzo spierali. Inni ciekawi byli nad miarę — co tam jest? Nikt nie wiedział.
Pocieszano się tém iż domowa jakaś sprawa była, o którą z Arcybiskupem mówić chcieli i pewno dokończyć ją między sobą jak zaczęli.