Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   139   —

Kaźmierza co go kochał, inni co się na spadek oglądali, widząc że długo żyć nie mógł, otaczali go wielką okazując miłość. Dla nikogo czulszą nie była rodzina jak dla niego, zalecał mu się każdy ujmując dla siebie. Zabawiano go, przynoszono podarki ten i ów mu się do Płocka obiecywał, a Leszek wszystko przyjmował z uśmiechem dość obojętnym. Wśród tych rozrosłych na olbrzymów rycerzy, z których każdy ogromną zbroję żelazną jak piórko dźwigał na ramionach, ciężki szyszak brał na głowę, na koniu mógł dzień cały harcować, on się wydawał jak istota z innego zabłąkana świata.
Stary Żyra do boku mu dodany, chodził za nim jak niańka go pilnując, w rozmowach nawet często albo mu poddając słowa, lub sam zań odpowiadając. Biednego Leszka nic się tu nie zdało obchodzić — znużony pokładał się na ławach, dla wszystkich starszych równie uprzejmy i zarówno obojętny. Jednego Kaźmierza zdawał się kochać więcéj.
Książe się nim téż szczególnie opiekował. Pamiętał że umierający brat oddał mu go w opiekę, rad był słabe to dziecię wypiastować na męża. Ale kilku już uczonych mnichów benedyktyńskich posyłano mu, dawano leki różne a dziecię ciągle słabło, i choć rosło, wzrost zdawał się je czynić coraz wątlejszém.