Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   116   —

ukorzy. Stało się jednak inaczéj. Wichfried odparł zuchwale, że o niczem niewie, nikomu sumieniem swém rządzić, a siebie sądzić nie dopuści, że wie co czyni i za to gotów odpowiadać.
Nim Gedko miał czas go za harde słowa skarcić, niemiec pokłonił się i nieczekając więcéj, oddalił.
Biskup musiał na tém poprzestać, nie chcąc wywoływać na dworze zgorszenia, ale czekał na Kaźmierza i gdy się wszyscy oddalili, rzekł mu.
— Miłościwy książę, boli mnie serce gdy dobrego pana, z obowiązku upamiętywać muszę. Złym ludziom dajecie moc nad sobą, nieszczęsna ta niewiasta, którąście porzucić mi przyrzekli, bliżéj was jest niż była. — Co pomoże stanowić najlepsze prawa ludzkie, gdy się Bożych nie zachowuje? Miłościwy książe, zaklinam was, hamujcie waszą gorącą krew Piastowską, a nie kalajcie pięknéj duszy waszéj!
— Ojcze mój — odparł poruszony Kaźmierz — wierzcie mi, iż walczę z sobą, aby się słabości méj pozbyć, alem ułomny i grzeszny.
Westchnął Biskup — książe pochylił się i w rękę go pocałował.
Natychmiast zwrócił rozmowę na zjazd Łęczycki, a Gedko litując się jego upokorzenia, widząc skruchę — odszedł, niewznawiając już napomnień.